Vincent SV-700 - modyfikujemy kolosa
To jeden z ciekawszych i jednocześnie bardziej złożonych projektów, nad którymi w ostatnim czasie mieliśmy okazję pracować. Od jednego z naszych stałych klientów dostaliśmy propozycję podrasowania wzmacniacza Vincent SV-700. Oczywiście chętnie podjęliśmy się tego zadania. Naszym celem było dopracowanie pewnych cech dźwięku i ogólne podniesienie jego jakości. Krótko mówiąc, mieliśmy wycisnąć z tego wzmacniacza wszystko, co najlepsze.



Vincent SV-700 jest jednym z najwyższych modeli wzmacniaczy z serii "tubeLine" producenta z Niemiec. Jednocześnie jest to jeden z jego najcięższych, bo ważący ponad 24 kg, wzmacniaczy zintegrowanych. SV-700 jest (jak to zwykle bywa u Vincenta) wzmacniaczem hybrydowym - łączy w sobie lampowy przedwzmacniacz z tranzystorową końcówką mocy. Jest to konstrukcja prawie w 100% symetryczna. Jedynie transformator zasilający jest pojedynczy i wspólny dla obu kanałów (swoją drogą jest to potężne 500-watowe trafo). Dalej mamy już dwie, niezależne od siebie części umieszczone w jednej obudowie - dwa zasilacze, dwa osobne przedwzmacniacze i oczywiście dwie potężne końcówki mocy. Wzmacniacz może pracować zarówno w klasie A, jak i AB. Do przełączania trybu pracy służy jeden z przycisków na przednim panelu. Trzeba przyznać, że już w klasie AB radiatory odprowadzające ciepło tranzystorów są mocno nagrzane. Natomiast podczas pracy w klasie A, wzmacniacz może już spokojnie służyć również jako urządzenie ogrzewające chłodniejsze pomieszczenia 🙂


Właściciel wzmacniacza dostarczył go nam wraz z kilkoma parami świetnych lamp NOS. Znalazły się wśród nich między innymi ECC83 Philips Miniwatt, Mullardy i Sylvania Baldwin. Uzbierała się bardzo fajna kolekcja prawdziwych lampowych rarytasów.


Jedną z pierwszych rzeczy, które zrobiliśmy w Vincencie, była wymiana gniazda zasilającego na Furutecha. Przy okazji wymieniliśmy też bezpiecznik. Tym razem wybraliśmy model z Berlińskiej manufaktury Hi-Fi Tuning. Poniżej możecie zobaczyć porównanie oryginalnego gniazda IEC z gniazdem Furutecha.



Przy okazji pominęliśmy selektor do wyboru napięcia sieciowego. W myśl zasady, że im mniej przełączników, złączek i punktów lutowniczych, tym lepiej dla dźwięku. Prosty zabieg, który jest w pełni odwracalny. Wystarczy ponownie przylutować przewody do przełącznika.

Po wielu próbach i testach zdecydowaliśmy się na wybór topowych kondensatorów filtrujących do zasilacza - Mundorf M-Lytic AG MLGO. Z trudem udało nam się dostać u dystrybutora ostatnie osiem sztuk kondensatorów na napięcie 80V. Są one zdecydowanie rzadziej spotykanie niż popularne 63V lub 100V. Gdyby ktoś nas uprzedził i wykupił ten konkretny model, to musielibyśmy czekać kilka miesięcy na kolejną dostawę od producenta...


Kolejnym etapem modyfikacji była wymiana wzmacniaczy operacyjnych. Oryginalnie Vincent SV-700 miał zamontowane opampy OPA2134. Zostały one zastąpione stolikami, w które można wkładać inne wzmacniacze bez lutowania. O ile wylutowanie fabrycznego wzmacniacza w lewym kanale było dosyć łatwe, o tyle w prawym już nie było tak różowo.





Trzeba było wymontować oś łączącą potencjometr z gałką na przednim panelu. W tym celu należało usunąć plastikowy element łączący oś z potencjometrem. Była to chyba najtrudniejsza część tej operacji. Tworzywo było zgrzane z ośkami, więc jedyne co można było zrobić, to zniszczyć tą złączkę i zastąpić ją później elementem skręcanym. Jest to zdecydowanie bardziej profesjonalne rozwiązanie. Złączkę tę można bez problemu zdjąć w każdym momencie. Oczywiście żeby wysunąć ośkę z wnętrza wzmacniacza należy zdjąć przedni panel, ale nie jest to już takie problematyczne jak w wersji fabrycznej.


Kilka elementów, które były umieszczone na płytce PCB w okolicy opampów trzeba było przenieść pod spód płytki. Inaczej na stolikach nie zmieściłyby się żadne większe wzmacniacze. Do tak przygotowanych podstawek możemy zamontować niemalże dowolne (pasujące do schematu) podwójne wzmacniacze operacyjne. My postawiliśmy nacisk na wzmacniacze, które miały podkreślić dół pasma. Wybraliśmy genialne, produkowane w Polsce wzmacniacze od Staccato Audio, które sprawdziły się idealnie i podkreśliły te cechy dźwięku, na których nam najbardziej zależało.


Kolejnym krokiem była wymiana rezystorów w sekcji lampowej. Fabryczne rezystory nie były selekcjonowane i dobierane pod względem swoich wartości. Uznaliśmy, że skoro mamy w rękach wzmacniacz, który jest tak sensownie zbudowany w topologii dual mono, to warto zająć się precyzyjnym dobraniem rezystorów, które regulują punkt pracy lamp. Celem było zachowanie jak najniższej rozbieżności między wartościami rezystorów z kanału lewego i prawego (fabrycznie była to tolerancja na poziomie około 2%).


Wybór padł na stare, radzieckie rezystory, które są niezniszczalne, a przy okazji "brzmią" bardzo dobrze. Rezystory te były produkowane w tolerancji 5%. Musieliśmy więc kupić ich sporą górkę, żeby spośród nich wybrać kilka o pożądanych wartościach. Finalnie udało się nam dobrać rezystory do lewego i prawego kanału z zachowaniem tolerancji na poziomie 0,1%. Jest nieźle...



Na sam koniec postanowiliśmy zająć się kilkoma kosmetycznymi zmianami, między innymi wymianą przewodów łączących płytkę PCB z gniazdami głośnikowymi. Zwykłe, podstawowe przewody głośnikowe zastąpiliśmy drutami solid core z miedzi monokrystalicznej od Neotecha SOCP-16. Lubimy te przewody i bardzo często stosujemy je np. do wewnętrznego okablowania kolumn głośnikowych. Przewody dają bardzo fajne połączenie gęstego i ciężkiego dołu z jasną i dynamiczną górą pasma.


Tak zmodyfikowany Vincent gra u nas od kilku dni i czeka na odbiór. Korzystamy z tego czasu i słuchamy na nim muzyki na okrągło. Gra bajecznie. Przy dobrze zrealizowanych płytach wzmacniacz potrafi w bardzo realistyczny sposób rysować (a w zasadzie malować) wszystkie plany w głąb sceny. Wokale brzmią naturalnie i są odtwarzane w sposób zróżnicowany. I tak na przykład Mercedes Sosa w "La Huida" brzmi w sposób przejmujący, a jej głos ma w sobie coś jednocześnie "brudnego" i ciepłego, przyjemnego. Z drugiej strony głos Tatiany Shmailyuk z Jinjera potrafi tu zabrzmieć naprawdę potężnie i mocno. Generalnie wzmacniacz nie narzuca swojego charakteru dźwięku i gra to, co zostało zrealizowane na płycie, której akurat słuchamy. Oczywiście wszystkie elementy (głównie kondensatory) muszą się jeszcze wygrzać. Dół pasma z czasem zrobi się jeszcze troszkę bardziej zaakcentowany (do tego zmierzaliśmy cały czas), a średnica i góra nabiorą więcej lekkości i zwiewności. To, co najlepsze, jeszcze przed nami...


